Po co komu balony?

Nasuwa mi się tu na myśl piosenka Julii Marcel, która nawiasem mówiąc, jak się wsłuchać, jest całkiem mądrą:

“Jak będę chciała latać to zrobię sobie balony

Montowane pod skórą

Zostanę androidem

Dopompuje powietrza

Nadmucham się tak dobrze

Że nad ziemia się uniosę

Będę na wszystkich patrzeć z góry”

Mowa w tekście jednak nie będzie o otaczającym nas z IKEA świecie ;)

Chcę się z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi pacemakera, po polsku: zając, gość z balonikami (najczęściej). Miałem z takimi “wspomagaczami” do czynienia kilkakrotnie, niestety nie były to pozytywne spotkania. Biegłem z grupami na dany czas podczas maratonów i półmaratonów. Zawsze tak się składało, że taktyka na bieg wyglądała mniej więcej w ten sposób: “ teraz nadrobimy, bo potem jest pod górkę”. Wyglądało to tak, że tempo było rwane, a kilometry różniły się czasem nawet po 20 sekund. Dlatego też, po kilku “skuchach”, niezbyt chętnie trzymałem się baloników, nawet gdy biegłem na ten sam czas. Gdy moje wyniki znacząco się poprawiły nie miałem już co myśleć o biegu w grupie dowodzonej przez pacemakerów. Po prostu ich od pewnych limitów czasowych nie ma i trzeba radzić sobie samemu. Wyjątkiem może być Orlen Warsaw Marathon. Podczas tej imprezy w biegu na 10 km można było “zabrać się” z zajączkami na 35 minut! Co prawda nie mieli balonów, ale mieli flagi przyczepione do pleców. Wyglądało to fajnie, ale czy było wygodne? Czasem przez organizatorów stosowane są również tabliczki na kiju. To już w ogóle musi być uciążliwe, szczególnie podczas maratonu.

Tak jak wspomniałem miałem niezbyt dobre wspomnienia dotyczące peacemakerów. Oczywiście nie chce tu uogólniać, bo wiem, że wielu biegaczy jest świetnymi motywatorami i prowadzą bieg niemal idealnym tempem. Ja jednak tego nie doznałem.

WP_20160417_07_50_02_Pro[1]

Innym spostrzeżeniem dot. zajęcy, jest oszustwo. Trochę mam wrażenie, jakby oszukiwało się biegnąc biernie za kimś. Nie ma tu miejsca na strategię, kalkulowanie, pracę nad tempem biegu. Wystarczy biec trzymając się za plecami wyznaczonej przez organizatora osoby i w odpowiednim momencie wyprzedzić ją (lub nie) by “urwać” jeszcze kilka sekund, często z życiówki. Oszustwo oczywiście piszę z przymrużeniem oka. Organizatorzy jak na razie nie zakazali tego typu praktyk, wręcz przeciwnie, sami organizują biegaczy, by pomogli innym zawodnikom osiągnąć wymarzony czas. Kontrowersje jednak miały miejsce w maratonie kobiet. Nawet był pomysł by anulować rekord świata Pauli Radcliffe, która osiągnęła go za pomocą męskich pacemakerów. Jednak w sporcie zawodowym wchodzą w grę pieniądze i to one często dyktują reguły gry.

Tyle słowem wstępu :)

W związku z tym, że jak startuję w zawodach z reguły staram się ścigać, nigdy nie miałem możliwości być zającem. Okazja pojawiła się na poznańskim półmaratonie, który odbywał się dwa tygodnie po moim starcie w maratonie w Bratysławie. Postanowiłem, że pobiegnę na czas 1 godzina i 45 minut. Jak łatwo obliczyć musiałem trzymać tempo po 5:00min/km. Ot, takie swobodne rozbieganie. Jednak traktowałem to nie jako trening, w którym liczył się pokonany  dystans, ale czas trwania wysiłku.

Do samego zadania podszedłem spokojnie, choć i ze świadomością, że ciążyć na mnie będzie odpowiedzialność i zaufanie biegaczy.

Prognoza pogody nie rozpieszczała. Miało padać! Na szczęście nie zapowiadano strasznie niskich temperatur. Jeśli ktoś wykonał dobrą rozgrzewkę nie miał się czego obawiać.

13007108_1051404358267635_5327808035020306965_n

Przed startem tradycyjne zdjęcie z moją grupą biegową For Run Team

Stojąc w kolejce przy wyjściu z hali Targowej przez chwilę zastanawiałem się czy zdążę na start. Na szczęście długi wąż stworzony przez biegaczy poruszał się w miarę sprawnie i po chwili byłem już przy barierkach wydzielających strefy startowe. Niestety panował tam bałagan. Brak odpowiedniego oznakowania sprawiał, że wielu biegaczy chyba na chybił trafił stawało na starcie. Ja też, mimo przyczepionych baloników, miałem takie wrażenie. Niestety nie odnalazłem dwójki pozostałych peacemakerów biegnących na ten sam czas co i ja. Balony mimo wypełnienia helem, nie unosiły się przez deszcz. Krople deszczu sprawiły że były zbyt ciężkie…

Stojąc na starcie miałem za swoimi plecami swoją żonę Paulinę, ojca i znajomych, a także ludzi, którzy przyłączyli się do mnie. Nastąpił start lecz my jeszcze chwilkę staliśmy w miejscu. Nie musieliśmy bać się o stratę czasu, biegliśmy na czas netto, czyli od momentu przekroczenia link początkowej biegu do linii mety. Czas brutto, dla przypomnienia, to czas od sygnału startu (najczęściej wystrzał z pistoletu) do przekroczenia linii mety.

Powoli zaczęliśmy przemieszczać się w stronę bramy startowej. Po prawej stronie widziałem osoby, które stały i wypatrywały “swoich” baloników.

Wystartowaliśmy. W takim tłumie dawno nie biegłem, zapomniałem jak to jest. Trzeba mocno uważać, by sobie i innym nie zrobić krzywdy. Zadanie to jest jednak o tyle trudne, że od samego początku co chwilę pojawiały się osoby o wiele wolniejsze (niektóre już szły!!!). Starałem się z grupą slalomem mijać takie osoby, co utrudniało trzymanie równego tempa. Oprócz tego było sporo kałuż. Było wesoło ;)

ppo16_01_kkn_20160417_091353_3

Niestety slalom trwał do ponad 10 km… Dało się słyszeć między biegaczami zdziwienie, gdy widzieli grupę na 1:45. Czasem pytałem na jaki czas biegną, skoro tak się dziwią. Odpowiadali że na 2:00, 2:15… Nie wiem tylko dlaczego ustawili się z przodu i uniemożliwiali swobodniejszy bieg szybszym biegaczom.

Chociaż deszcz padał cały czas nie odczuwałem tego. Wiatru dużo nie było więc i chłodu się nie czuło. Trochę żałowałem, że się nie ścigam, czułem, że pogoda sprzyja szybkiemu bieganiu. Jednak w tym biegu miałem inny cel i jego się trzymałem.

Dobiegliśmy do podbiegu na ul. Hetmańską. Całkiem spore wzniesienie mogło wiele osób wybić z rytmu, tym bardziej, że po około jednym kilometrze był kolejny podbieg, już nie taki stromy,  jednak długi.

Powoli bieg wchodził w decydującą fazę. Tak jak cały czas starałem się motywować zawodników do biegu, tak teraz zacząłem to robić z większym zaangażowaniem i mocniejszym głosem.

Cały czas wyprzedzaliśmy biegaczy, co pewnie motywowało jeszcze bardziej grupę do trzymania tempa, a niektórych do przyśpieszenia.

Od 15 km chyba już nie oszczędzałem głosu. Starałem się wspierać biegaczy jak mogłem. Wiedziałem, że pewno niektórzy przeżywają kryzys, ale wiedziałem też, że wielu z nich stać na przyspieszenie i walkę o lepszy czas niż 1:45.

Niestety byli też tacy biegacze (wyprzedzani), którzy mieli swoje uwagi wygłaszane pod nosem na moje motywujące okrzyki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musiało się podobać to co robiłem, jednak wszystko można załatwić w kulturalny sposób. W końcu biegacze są jedną wielką rodziną… chciałoby się powiedzieć. Są przyjaźnie i uprzejmości, jednak nadal można spotkać się z chamstwem i prostactwem.

Wróćmy jednak na trasę biegu. Wchodził on w decydującą fazę. 3 km do mety to idealny moment na rozpoczęcie długiego finiszu. Kilka osób przyspieszyło więc, by powalczyć o urwanie kilku lub nawet kilkunastu sekund. Ja musiałem jednak trzymać równe tempo. Chciałoby się przyspieszyć, ale nie można ;)

ppo16_01_mr_20160417_105553

Przedostatnia prosta i skręt prawo na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich gdzie znajdowała się meta. Staram się jeszcze motywować biegaczy do szybszego biegu. Widzę na zegarze, że wywiązałem się ze swojego zobowiązania. Zegar zatrzymuje się na 1:45:25 :)

Rozglądam się wokół siebie i widzę uśmiechnięte twarze. Mam nadzieję, że to z powodu uzyskanych dobrych czasów. Kilka podziękowań odebrałem także na swoim profilu FB. Cieszy mnie fakt, że mogłem pomóc innym biegaczom. Fajne to było dla mnie doświadczenie i myślę, że jeszcze nie raz baloniki przyczepię do koszulki.

0458a

Na mecie złapani przez Tomasza Misiornego z Fotofinisz.pl

Czasem, ścigając się w zawodach, staram się pomagać zawodniczkom (choć nie mam przypisanego takiego zadania) biegnącym w podobnym tempie do mojego. Chodzi głównie o osłanianie przed wiatrem/prowadzenie biegu. Lubię pomagać! :) Fakt pomocy i pełnienia ważnej roli (nawet jeśli tylko ja tak uważam) motywuje mnie do trzymania mocnego tempa i często jeszcze przyspieszenia. Staram się również współpracować z mężczyznami. Bieg w grupie, dawanie zmian i wychodzenie na prowadzenie jest super okazją do pokazania, że nie chodzi tylko o indywidualny wynik. Chodzi o coś więcej. Niestety wielu “wozi się” na plecach innych, nie włączając się do współpracy. Czasem nawet z premedytacją biegnąc za kimś slalomem…

Jeśli ktoś się zastanawia nad wcieleniem się w rolę zająca, to gorąco zachęcam! Oczywiście mierzcie siły na zamiary i wybierając czas na jaki chcecie poprowadzić grupę, dajcie sobie min 15 minut luzu od swojej życiówki. Niech wam się biegnie komfortowo, a nie na granicy swoich możliwości.

Comments are closed.