Biegiem w góry

Od dawna chciałem wziąć udział w biegu górskim. Choć jestem biegaczem nizinnym, biegającym głównie w zawodach rozgrywanych po ulicach miast, wiedziałem że start w górach kiedyś nastąpi. Zdecydowałem się na udział w Festiwalu Biegowym w Krynicy – Zdrój, który trwał od 5 do 7 września. Jest to trzydniowe święto biegania,  w ramach którego odbywają się biegi na różnych dystansach. Można wystartować w biegach od 600 metrów po bieg ultra (bieg powyżej  42 km 195 m – maraton)  na 100 km. Łącznie odbyło się ponad 20 biegów. Zmagania zawodników można było śledzić w TVP1, która była partnerem Festiwalu. impreza gościła wielu zawodników, także tych z najwyższej półki.

Biegi górskie odbyły się na trzech dystansach 36, 66, 100 km. Ja, jako debiutant w tego typu imprezie, zbierający doświadczenie, postanowiłem wystartować w biegu na 36 km. Starty biegów odbywały się w nocy na deptaku krynickim o 3:00 – 100 km, 3:10 – 66 km oraz o 3:20 – 36 km. Trasa biegów pokrywała się. Np. meta dla biegu 36 km, była punktem kontrolnym oraz tzw. przepakiem (możliwość wymiany sprzętu, uzupełnienie wody lub posilenie się w bufecie) dla biegów 66 i 100 km.

Mój start, tak jak wspomniałem nastąpił o 3:20. Nim do niego doszło, zjadłem lekkie śniadanie o 2 w nocy?! Następnie udałem się truchtem na start, wykonałem krótką rozgrzewkę i obserwowałem starty biegów na dłuższych dystansach. O 3:15 przeskoczyłem przez barierki ogradzające kibiców od zawodników i stanąłem na linii startu. Spiker przeprowadzał krótkie rozmowy z uczestnikami, zagrzewał do biegu, życzył powodzenia.

W biegu 36 kmNastąpiła godzina 3:20 i ruszyliśmy w środku nocy, w moim przypadku w nieznanie. Mając na głowie latarkę – czołówkę, plecak z bukłakiem oraz żele energetyczne. Założyłem, że muszę trzymać się w czubie stawki i tak też zrobiłem. Pierwsze 2 km biegliśmy po oświetlonej ulicy w centrum Krynicy. Luksus w postaci płaskiej, oświetlonej asfaltowej drogi szybko się skończył. Wbiegliśmy do lasu gdzie droga przemieniła się w kamienisty stromy szlak – trzeba było włączyć latarkę. Zaraz potem zacząłem wyprzedzać zawodników, którzy startowali  na dłuższych dystansach. Niesamowity widok, gdy przed, jak i za sobą, widzi się „węża” migotających światełek ciągnącego się kilometrami.  Starałem się trzymać równe tempo cały czas biegnąc i nie przechodząc do marszu. Sił dodawało mi wyprzedzanie innych, choć wiedziałem, że mają oni do pokonania dwa i prawie trzy razy tyle kilometrów co ja. Pierwsze 10 km wydawało się być najcięższe z całego biegu, spore nachylenie, prawie cały czas pod górę.  Zwieńczeniem wspinaczki było zdobycie szczytu – Jaworzyna Krynikca o wysokości 1114 m n.p.m., po którym należało przestawić swoje mięśnie z trybu wbiegania na zbieganie. Z tym nie miałem na szczęście problemów. Po paru krótszych zbiegach i podbiegach dobiegłem do szczytu o nazwie Runek (1080 m n.p.m.), był to już ok. 14 km. Wg moich obliczeń znajdowałem się na ok. 12 pozycji, ciężko było się zorientować biegnąc między zawodnikami z innych dystansów – mieliśmy numery startowe w innym kolorze lecz z powodu ciemności zauważenie różnicy było bardzo ciężkie. Z Runka nastąpił ok. 2 km zbieg, by potem znów wspinać się w górę aż do Schroniska na Łabowskiej Hali (1027 m n.p.m.). Tam też znajdował się punkt spożywczy, na którym chwyciłem pół banana, którego zjadłem popijając napojem izotonicznym i popędziłem dalej. Szło całkiem nieźle, zbiegałem szybko… Nagle zahaczyłem tylną nogą o kamień, który właśnie przeskoczyłem. Straciłem równowagę, twarzą zbliżyłem się do ziemi i gdy już myślałem, że padnę na ziemię udało mi się w ostatniej chwili wyprostować i uniknąć upadku. Poczułem jednak ból w lewej łydce – to był ta noga, którą zahaczyłem kamień. Bolała mnie jeszcze przez jakieś dwa kilometry, na szczęście potem ból zaniknął. Po potknieciu, chwilę musiałem poświęcić na uspokojenie oddechu i odnalezienie właściwego rytmu biegu. Zdarzenie to uświadomiło mi jak niewiele trzeba by nabawić się kontuzji, a tym samym nawet nie ukończyć biegu. Wtedy miałem już za sobą ponad 2 godziny biegu w nogach.

Powoli zaczynało wschodzić słońce i można było zobaczyć coś więcej niż tylko światła czołówek. Widoki, które odkrywała noc robiły bardzo duże wrażenie. W dolinie znajdowały się miasta powoli budzące się ze snu, gdzie jeszcze stała mgła lub chmury, my ponad nimi, my biegacze.  Na trasie biegu 36 kmChociażby dla tych widoków było warto wziąć udział w tych zawodach. Niestety chcąc utrzymać dobre tempo nie mogłem zbytnio dekoncentrować się na tym co mnie otacza, choć muszę przyznać, że wysiłek wkładany w bieg przychodził w takich okolicznościach przyrody z większą łatwością niż zazwyczaj. W ten sposób dotarłem do ok. 26 km gdzie zrobiło się na tyle jasno, że w terenie niezalesionym można było wyłączyć latarkę.  Teraz przy porannym świetle biegło się łatwiej. Bez problemu było widać kamienie, korzenie drzew, błoto czy kałuże, w których niestety kilkukrotnie we wcześniejszym etapie biegu zmoczyłem nogi.

Od 29 km czekał mnie zbieg o długości 4 km. Był to trudny odcinek trasy. Bardzo stromy, błotnisty szlak, miejscami przechodzący w strumyk. Na szczęście na tym etapie stawka biegaczy była dość rozciągnięta i nie dochodziło do niebezpieczeństwa, że ktoś nie wyhamuje i wyląduje komuś na plecach. W tej części biegu rozpoczęły się moje problemy z brzuchem. Bolała mnie prawa część mięśni brzucha. W związku z tym nie mogłem zbiegać w takim tempie jakim powinienem i chciałem. Musiałem niestety zwolnić. Ból uniemożliwił mi walkę o urwanie nie tylko sekund z ostatecznego wyniku ale także minut. Na szczęście gdy odcinek był prosty lub pod górkę, mogłem rozwijać szybsze prędkości.

Na ok. 33 km zaczęła się droga asfaltowa, która prowadziła już do mety. Niestety dla mnie, była ona przez jakiś czas z górki, a wydawać by się mogło, że  skoro asfaltowa to dla mnie, biegacza szosowego środowisko naturalne. Na tym odcinku zamiast przyspieszyć zwolniłem, a czas i biegacze uciekali. Kontem oka zauważyłem zawodnika o tym samym kolorze numeru startowego. Chciałem powalczyć i przez chwile myślałem, że zostawiłem go za swoimi plecami. Niestety na ok. 1 kilometr przed metą zobaczyłem jak mnie wyprzedza. Nie mogłem jednak przyspieszyć na tyle mocno by utrzymać jego tempo. Wtedy to już biegliśmy znów pod górkę. Trudno – pomyślałem – trzeba się skupić by na kolejnych metrach nie zostać wyprzedzonym przez innych zawodników.

Na mecie 36 kmNadeszła ta chwila. Widzę w oddali kibiców, słyszę doping. Zbieram się do finiszu. Wpadam na metę usytuowaną przy Hotelu „Perła Południa” w Rytrze. Zadowolony i zmęczony. Udało się! Cały czas myślę, że bieg ukończyłem na ok. 12 miejscu. Dopiero gdy dotarłem do Krynicy, gdzie mieściło się biuro zawodów i były wywieszone oficjalne wyniki, okazało się, że zająłem 8 miejsce, tracąc do zwycięzcy tylko 16 minut. W dodatku jak się okazało uciekli mi tylko zawodnicy mieszkający w miejscowościach około górskich. Debiut uznałem za udany. Start ten dał mi porządna lekcję na temat biegania w górach. Myślę, że za rok wrócę do Krynicy by znów powalczyć ze swoimi słabościami na górskim szlaku.

Bieg ten sprawił mi ogromną przyjemność i radość, poczułem że biorę udział nie tylko w wyścigu, ale i w przygodzie. Myślę, że tak też trzeba podchodzić do tego typu zawodów.

Comments are closed.