Okres Świąt Wielkanocnych to czas rodzinnych spotkań. W moim przypadku nie było inaczej. Wraz z Pauliną wyruszyliśmy na Podlasie, by odwiedzić jej babcię. A, że to piękne tereny…
Na Wielką Niedzielę miałem zaplanowane rozbieganie. Chciałem to wykorzystać, by pobiegać w fajnym terenie. Praktycznie od początku, oglądając mapę, moje oko zatrzymało się na zielonej plamie z napisem Biebrzański Park Narodowy. Trochę wiedziałem co te tereny mają do zaoferowania. Kilkanaście lat temu byłem tam na wakacjach.
Decyzja więc zapadła. Jedziemy ok. 40 km, by w największym parku narodowym w Polsce zrobić trening. Sama jazda sprawiała już przyjemność. Świeciło słońce, a za oknem były ładne widoki i dziesiątki bocianów. A rano jeszcze sypał śnieg.
Zaparkowaliśmy samochód w przy Leśniczówce Grzędy, gdzie również jest możliwość wynajęcia pokoi lub skorzystania z pola namiotowego. Przywitał nas lis. Chyba nie wściekły, tylko „w pół” oswojony. Być może był on rezydentem Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt, który znajduje się właśnie w Grzędach.
Włączyliśmy zegarki i ruszyliśmy czerwonym/niebieskim szlakiem. Nie zdążyliśmy się dobrze rozpędzić i wchodziliśmy po schodkach na taras widokowy, z którego można obserwować zwierzęta, które wracają do zdrowia po np. wypadkach. Nam udało się wypatrzeć łosia. Wycieczka nim się na dobre zaczęła już była udana
Po napatrzeniu się na łosia pobiegliśmy dalej i skręciliśmy w lewo gdzie już samotnie biegł szlak niebieski. Bardzo urokliwa ścieżka prowadziła do kładki z tarasem na Czerwonym Bagnie. Następnie biegliśmy po kładce położonej na podmokłych terenach. Był to całkiem spory odcinek, na którym były ulokowane ławki – dobra opcja gdy ktoś się zmęczy lub chce w ciszy pokontemplować
Znaleźliśmy się na skrzyżowaniu szlaku niebieskiego z czerwonym. Ruszyliśmy tym razem czerwonym, by wracając, zmierzyć się z niebieskim. Droga szeroka, szutrowa. Biegnie się dobrze. Po prawej stronie z lasu wychodzi szlak niebieski, który się tu kończy/zaczyna. My jednak biegniemy dalej czerwonym. Skręcamy jeszcze w lewo w zieloną ścieżkę edukacyjną. Znów drewniana kładka i bagna. Jest super! Tylko trzeba uważać bo ślisko.
Pod stopami zaczyna się robić jeszcze bardziej miękko. Pojawił się piasek. Teren wydmowy. Oko zaczyna się cieszyć, jest fajny klimat. Biegnę nieco przed Pauliną.
Po prawej stronie jest wydma. W oddali widzę taras widokowy, a przy nim konia. Myślę, że ktoś przyjechał na nim. Jednak po chwili widzę, że nie jest osiodłany… Może ktoś zdjął siodło, żeby dać odpocząć zwierzęciu. Zawracam i dobiegam do Pauliny i razem dobiegamy do tarasu. Okazuje się, że koń to dziki Konik Polski. W parku prowadzona jest Hodowla Zachowawcza Konika Polskiego. Ostrożnie podeszliśmy więc do zwierza
Okazało się jednak, że konik jest towarzyski… Podążał za nami i podbiegał do nas. Nie było to komfortowe. Próbowałem więc go odstraszać. Po ucieczce po wydmach i krzakach, dając kilka rytmów, zwierz odpuścił. Mogliśmy w spokoju podążać dalej. Ukazała nam się wieża widokowa, nasz cel (GPS pokazał 9 km).
Z wieży można było podziwiać ładną panoramę. Przy odrobinie szczęścia można zobaczyć łosie, wilki, konie lub inną zwierzynę. Trzeba jednak być o odpowiedniej porze dnia (np. wczesny ranek). My byliśmy ok. 17 godziny – nic więc nie widzieliśmy, lub nie wiedzieliśmy, że widzimy
Trzeba było jednak wracać – biec dalej. Musieliśmy pokonać tę samą trasę co w pierwszą stronę. Szlak czerwony idący dalej mógł być podmokły o tej porze roku, więc nie ryzykowaliśmy. Chociaż perspektywa ponownego spotkania się z natrętnym koniem szczególnie Paulinie nie przypadła do gustu.
Ruszyliśmy więc w drogę powrotną. Uważając na konia, który skubał trawę na ścieżce, przemykaliśmy się po wydmie (kilkadziesiąt metrów od zwierza). Ale… Zauważył nas i obserwował bacznie. Staraliśmy się chować i poruszać w przód. Gdy schylił łeb oddaliliśmy się jeszcze bardziej i ruszyliśmy biegiem. Myślałem, że już go nie zobaczymy , jednak gdy zwolniliśmy i odwróciłem głowę, zobaczyłem skubańca. Stał na wydmie i patrzył na nas. Po chwili zaczął biec w naszą stronę. Próbowałem go przegonić. Udało się, ale zaczął podskakiwać. Paulina w tym czasie oddalała się i nie widziała co wyprawia. Może lepiej Ja powoli zacząłem oddalać się od niego, a gdy schowałem się za górką ruszyłem biegiem by uciec natrętowi. Na szczęście udało się. Już konika więcej nie spotkaliśmy. Trzeba jednak przyznać, że co jakiś czas przez 1-2 km oglądaliśmy się jeszcze za siebie.
Dalsza cześć drogi powrotnej minęła spokojnie. Podążaliśmy czerwonym szlakiem, aż do parkingu. Oczywiście po drodze cieszyliśmy oczy ładnymi widokami, a uszy napawaliśmy ciszą. Łącznie wyszło nam 18 km.
Podsumowując:
- Gorąco polecamy te tereny do biegania. Nie są one wymagające – płaskie. Jeśli ktoś nie biega lub chce mieć eskortę na rowerze, to nie problem. W Leśniczówce Grzędy można wypożyczyć rowery.
- Dojazd już sprawia frajdę. Po zjeździe z głównej drogi, poruszać się trzeba szutrowym duktem przez las. Jeśli będzie się miało szczęście, można jeszcze siedząc w samochodzie zobaczyć wilka lub łosia.
- Teren po którym biegaliśmy to tylko mały wycinek Biebrzańskiego Parku Narodowego. Zastanawiamy się więc kiedy tam wrócić. Kto dołączy?